czwartek, 7 maja 2015

Warto rozmawiać

10 września 2008 roku, na forum ekonomicznym w Krynicy, premier Tusk zaskoczył rynki. Ogłosił, że w r. 2011 Polska będzie w strefie Euro.
 - Tylko silna gospodarczo i zdolna do dialogu Europa Środkowo Wschodnia jest partnerem w polityce międzynarodowej. A skoro Polska, kluczowe państwo Europy Środkowo-Wschodniej ma być silna, to naszym celem jest Euro w 2011 – powiedział Donald Tusk.
Pięć dni później upadł Lehman Brothers i w tym samym dniu umarła śmiercią naturalną koncepcja rządowa. Było to pierwsze brutalne starcie bajeru z rzeczywistością. I to był nokaut. Także dla tych, którzy uwierzyli premierowi i w ramach zabezpieczenia własnego biznesu, a czasem jedynie w ramach czystej spekulacji, pobawili się w opcje i musieli przyjąć z pokorą ciężkie straty finansowe swoich przedsiębiorstw. A czasem, w wyniku tych decyzji, musieli je zamknąć.

Z powyższej sytuacji rzucają się w oczy dwa wnioski. Po pierwsze, całe to biznesowo-profesorskie zaplecze PO, ta armia autorytetów i znawców do bólu lansowanych we wszystkich prorządowych mediach, jest funta kłaków warta. Tusk płacił gamoniom ciężkie pieniądze i nie znalazł się nikt w tym gronie, kto by podpowiedział premierowi, że 10 września 2008 roku to cały świat już gra na krótko. Wtopa stulecia. Po drugie, każdy na własne oczy zobaczył jak wygląda, i jak będzie wyglądał, dialog rządu z ludem pracującym miast i wsi. Nie będzie debaty, kiedy przyjmiemy i na jakich warunkach, będzie ogłoszenie z telewizora.

Oczywiście kryzys finansowy szybko wymusił należną pokorę i rezygnację z nierealnych planów. Te ostatnie jednak, jak Wańka wstańka, notorycznie powracają. O ile środowisko biznesowo-profesorskie raczej otrzeźwiało i tu raczej ciężko wydusić jakieś daty pozbycia się złotego, to wyraźnie liderem wprowadzenia wspólnej waluty stał się duży pałac zamieszkiwany, bądźmy dobrej myśli że już niedługo, przez prezydenta Komorowskiego.  Jak niedawno pisał nasz jutrzejszy gość:
W zasadzie przez całą swoją kadencję prezydent Komorowski w publicznych wypowiedziach dotyczących naszego członkostwa w Unii Europejskiej, zawsze mówił o konieczności wejścia Polski do strefy euro.
Już po kilku miesiącach od zaprzysiężenia na jesieni 2010 roku, Komorowski złożył w Sejmie projekt zmiany Konstytucji RP, w którym zawarto zapisy zmieniające kompetencje Narodowego Banku Centralnego i Rady Polityki Pieniężnej, tak aby możliwe było wprowadzenie w Polsce waluty euro. Później po wyborach parlamentarnych w 2011 roku cały czas dopingował rząd Tuska do opracowania swoistej „mapy drogowej” przyjęcia euro przez Polskę, czego rezultatem było między innymi powołanie przez rząd Ludwika Koteckiego w randze sekretarza stanu na pełnomocnika rządu do spraw wprowadzenia euro przez Rzeczpospolitą Polską.
W lutym 2013 roku prezydent Komorowski zwołał nawet specjalne posiedzenie Rady Gabinetowej (Rada Ministrów obradująca pod przewodnictwem prezydenta), poświęconej polskiej strategii wejścia do strefy euro, podczas którego egzaminował ministra finansów i premiera z przygotowań w tym zakresie. 
W czerwcu 2014 roku z okazji 25- lecia jak to w nowomowie III RP się określa „częściowo wolnych” wyborów, prezydent Komorowski przemawiając podczas Zgromadzenia Narodowego w Sejmie, zachęcał rząd ówczesnego premiera Donalda Tuska do intensyfikacji starań w sprawie wstąpienia naszego kraju do strefy euro.
Wreszcie na jesieni 2014 roku Komorowski, był znowu niezwykle aktywny w tej sprawie, żądając od Ewy Kopacz aby w jej expose znalazła się mapa drogowa wejścia do strefy euro ale nowa premier temu żądaniu nie sprostała.źródło
Widzimy więc, że o ile cała kadencja prezydenta Komorowskiego nie grzeszyła zbytnią aktywnością, to jednak temat euro poruszany był bardzo konsekwentnie. Przeszkodą nie do pokonania były fiskalne i monetarne kryteria z Maastricht, stąd zabiegi dużego pałacu skazane były na przegraną.
Inną przeszkodą były wyniki sondaży. Początkowy entuzjazm do wspólnej waluty, z czasem, zmienił się w sceptycyzm i dzisiaj publiczne podejmowanie tego tematu, szczególnie w kampanii wyborczej, zdecydowanie może odbierać głosy. Widoczne to było na przełomie marca i kwietnia, w tym słynne zakupy Andrzeja Dudy na Słowacji i w Polsce. Komorowski ze swoim sztabem, a także prorządowe media i biznesowe autorytety, nie byli chętni do podjęcia debaty, temat więc zszedł z wyborczej agendy. Dominowała narracja, iż jest pełny consensus, że euro będzie przyjęte w tak odległym terminie, że dzisiejsza debata nie ma racji bytu. W temacie zapanowała więc cisza.
Czy rzeczywiście winniśmy bezdyskusyjnie kupić narrację drugiej strony? A może jest jak z dziećmi, które gdy rozrabiają i hałasują, to możemy uznać, że sytuacja jest pod kontrolą. Kłopoty sugeruje dopiero moment w którym u dzieci zalega cisza. Może trzeba sprawdzić, co robią dzieci? 17 kwietnia b.r. media donosiły: 
Deficyt finansów publicznych, tak jak wczoraj pisaliśmy, wyniósł 3,2 proc. PKB w 2014 r. - podał GUS. Zadłużenie spadło do 50,1 proc. PKB.
Deficyt sektora instytucji rządowych i samorządowych w 2014 roku ukształtował się na poziomie 55,24 mld zł, co stanowi - 3,2 proc. PKB - podał GUS w dzisiejszym komunikacie. W 2013 r. deficyt wyniósł 4 proc., w 2012 r. - 3,7 proc., a w 2011 r. - 4,9 proc. PKB. (…)
Dług sektora finansów publicznych wyniósł 866,5 mld zł tj. 50,1 proc. PKB. W 2013 r. dług sięgał 55,7 proc. PKB. - Obniżenie długu sektora instytucji rządowych i samorządowych w 2014 r. wynika z umorzenia obligacji skarbowych w lutym 2014 r. w efekcie reformy systemu emerytalnego. W konsekwencji obniżyły się także wydatki podsektora instytucji rządowych na szczeblu centralnym na obsługę zadłużenia (odsetki), co miało wpływ na poziom deficytu sektora. źródło
Tego samego dnia:
Minister finansów Mateusz Szczurek oczekuje, iż Komisja Europejska już w tym roku zdejmie z Polski procedurę nadmiernego deficytu. Szef MF szacuje, że deficyt spadnie w 2015 roku do 2,7 proc. PKB, a gospodarka Polski wzrośnie przynajmniej o 3,4 proc.Jak powiedział Szczurek w piątek w Waszyngtonie, według najnowszych, ogłoszonych tego dnia danych GUS, deficyt finansów publicznych Polski obniżył się w 2014 roku z 4 proc. do 3,2 proc. "Jest to wynik, który zdaniem Polski pozwala na zdjęcie procedury nadmiernego deficytu już w 2015 roku, czyli o rok wcześniej niż się tego spodziewaliśmy" - powiedział minister. (…)Zdaniem Szczurka proces obniżania deficytu będzie kontynuowany. "Oczekujemy, że tegoroczny deficyt finansów publicznych zostanie obniżony do 2,7 proc." - powiedział. I takie liczby - dodał - zostaną w najbliższych dniach przesłane do Brukseli.Mówiąc o konsekwencjach oczekiwanego zdjęcia z Polski procedury nadmiernego deficytu minister podkreślił, że oznacza to, iż "Polska dołącza do grona krajów, które mają deficyt zgodny z wytycznymi UE", a poza tym "musimy w mniejszym stopniu ograniczać wydatki publiczne w 2016 zgodnie z naszą własną regułą wydatkową". Szczurek zastrzegł, że nie ma to wpływu na perspektywę wejścia Polski do strefy euro. "Fakt ewentualnego wyjścia z procedury nadmiernego deficytu nie oznacza wcale, że Polska w jakikolwiek sposób przyspiesza swoją drogę do euro" - powiedział. Powtórzył, że dla Polski ta decyzja związana jest przede wszystkim z poprawą sytuacji w eurolandzie, który wciąż przeżywa problemy w związku z Grecją. "Tak długo, jak strefa euro nie będzie gotowa, tak długo, jak my sami nie będziemy w sposób trwały gotowi do funkcjonowania z korzyściami gospodarczymi w strefie euro, nie będziemy rozważali, czy podawali jakichkolwiek dat wejścia do strefy euro" - powiedział. źródło
Trzeba jednak zauważyć, że zaplecze polityczne ministra Szczurka ciągle nie przekracza kilku facetów z knajpy „Sowa i Przyjaciele”. Za to ci, którzy od lat funkcjonują w polityce i to na zaszczytnych pozycjach mówią tak:
Decyzje o przystąpieniu Polski do strefy euro nie powinna być w rękach księgowych. To decyzja polityczna. Wejście do strefy euro wzmocni nasze bezpieczeństwo. źródło
Komu więc mamy ufać? Czyje słowo na wadze politycznej decyzji będzie decydujące: księgowego czy raczej polityków pokroju Komorowskiego i Borusewicza? Pierwszy raz od wielu lat pojawiły się na horyzoncie przesłanki umożliwiające spełnienie kryteriów przyjęcia euro. W głównej mierze jest to skutek skoku na OFE i deflacji. Zasadne jest więc pytanie czy mamy dalej milczeć, czy jednak należy podjąć debatę. W mojej ocenie, już teraz, warto rozmawiać.