piątek, 31 października 2014

Kapłan Niezłomny

8 grudnia 1944 roku, z rąk bandytów z UB, zginął ks. Michał Pilipiec, kapelan Armii Krajowej z diecezji przemyskiej.  Ks. Pilipiec był prawdopodobnie pierwszym kapłanem ofiarą mordu politycznego w Polsce Ludowej.

20 grudnia tego samego roku, w resorcie bezpieczeństwa PKWN powstała komórka do zwalczania „wrogiej agentury” wśród duchowieństwa. Kierowniczką Sekcji III Wydziału I (od 6 IX 1945 r. Wydziału V Departamentu V Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego) została Julia Brystygierowa – do Października ’56 główna specjalistka do walki z Kościołem w bezpiece. (1)
Pół roku wcześniej, w maju 1944 r., ks. Zygmunt Jarkiewicz objął parafię we wsi Kiczki, miejscowości położonej obecnie w województwie mazowieckim, trochę na południowy wschód od Mińska Mazowieckiego. Nowy proboszcz zastał zaniedbany kościół, bowiem od czasu zabójstwa ostatniego proboszcza w 1942 r., ks. Zygmunta Muszalskiego, parafia nie posiadała stałego opiekuna. Duch czasu również nie był sprzyjający. Z Armią Czerwoną nadeszło „wyzwolenie” a razem z nim przyszedł nowy ład. Miejscowa ludność niechętnie akceptowała nowy porządek, jednak sympatie do „nowego” były podzielone. Kiczki – już w okresie międzywojennym znane ze swych sentymentów lewicowych – były miejscem tworzenia się komórki Polskiej Partii Robotniczej i terenem działania Gwardii Ludowej. (2) Zaniedbany kościół, podzieleni parafianie, to jeszcze nie wszystko. Reforma rolna skutkowała parcelacją dworu a ponadto wystąpiły nadzwyczaj słabe zbiory. Kiedy nowa władza, niczym stary okupant, zażądała obowiązkowych dostaw płodów rolnych sytuacja w parafii stała się krytyczna. 

Proboszcz jednak szybko zjednał sobie wiernych, ludzie modlili się i słuchali jego płomiennych kazań. Miał odwagę stanąć w obronie rolników. Apelował do władz powiatowych o zmniejszenie kontyngentów, co wzbudzało wściekłość lokalnych komunistów. Natychmiast pojawiły się donosy do prasy i władz centralnych. Pod adresem księdza kierowano też groźby śmierci. Ks. Jarkiewicz zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji, pisał nawet prośby do Kurii o przeniesienie do innej parafii. Opatrzność miała jednak inne plany.
Po zakończeniu II wojny światowej część żołnierzy AK z terenów na których znajdowała się wieś Kiczki, posłuchała się wezwania komendanta obszaru warszawskiego AK płk Jana Mazurkiewicza ps. ,,Radosław” i skorzystała z amnestii. We wrześniu 1945 roku na polanie leśnej w Woli Rafałowskiej żołnierze obwodu ,,Mewa - Kamień” złożyli broń przed funkcjonariuszami Służby Bezpieczeństwa w osobach, mjr. Józefa Światło, mjr. Czaplickiego i por. Karola, ujawnili swoją przynależność do Armii Krajowej. W następstwie ujawnienia bezpieka znała imiennie żołnierzy AK i jak się później okazało, to nikomu nie przepuściła. Gwarancje komunistów okazały się zwykłą obłudą. Nie wszyscy żołnierze polskiego podziemia zawierzyli komunistom. Byli i tacy, którzy kontynuowali walkę, wychodząc z założenia, że zmienił się tylko okupant, a o wolność trzeba walczyć, bo zagrożenie istnieje. W dalszym ciągu przykładem takiego stanowiska była grupa AK w Kiczkach, w gminie Cegłów, która zwalczała miejscowy aktyw PPR-u, przeciwstawiając się czynnie władzy komunistycznej. W czerwcu 1946 roku został w porze wieczornej trafiony strzałem z pistoletu aktywista PPR Marian Strzelec, a Tadeusz Rżysko, który parcelował dwór, uprowadzony i zastrzelony w lesie. (3)
Lokalna bezpieka wykorzystała nadarzającą się okazję do wyeliminowania księdza. Po aresztowaniu Józefa Politewicza, Stanisława Kierasa i Henryka Rudzkiego, w wyniku wymuszonych zeznań wspartych torturami, szybko okazało się, że prowodyrem całej akcji był lokalny proboszcz. W tym czasie ks. Jarkiewicz, będąc na urlopie, przebywał u rodziny w okolicach Rawy Mazowieckiej. Tutaj też, na oczach matki i braci, został aresztowany przez UB.

18 listopada 1946 r. przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Warszawie odbył się proces „bandy ks. Zygmunta Jarkiewicza”. Procesowi towarzyszyła propaganda antykościelna zamieszczona w publikacjach partyjnych jak: „Gazeta Ludu”, „Express Wieczorny” czy „Kurier Popularny” w Łodzi. (4)
Jednak w najstraszniejszym okresie stalinowskiego terroru w latach 1944–1948 głównym ośrodkiem propagandy komunistycznej w kraju była redakcja „Głosu Ludu”, oficjalnego organu prasowego Polskiej Partii Robotniczej. Zespołem tej bezpośredniej poprzedniczki „Trybuny Ludu” kierował Ostap Dłuski, właściwie Adolf Langer, współtwórca Komunistycznej Partii Galicji Wschodniej oraz członek sekretariatu krajowego Komunistycznej Partii Polski, a także członek PPR. (…)
I właśnie w „Głosie Ludu” z 20 listopada 1946 r. w artykule „Dokąd prowadzą bezdroża faszyzmu – WiN i NSZ w przymierzu z wrogiem Polski” zajęto się sprawą ks. Zygmunta Jarkiewicza: „Znienawidzone przez cały naród, a szczególnie przez wieś, bandy NSZ i inne, wzorując się na hitlerowcach mordują działaczy politycznych – demokratów, funkcjonariuszy bezpieczeństwa, Milicji Obywatelskiej itd. (...). Prokurator podnosi, że wszyscy współoskarżeni wskazywali na księdza Jarkiewicza jako na inspiratora ich działalności. Kapłan, którego usta miały nawoływać do miłości bliźniego, stał się siewcą nienawiści i wykorzystywał ambonę dla propagandy politycznej. Wzywał do nieoddawania kontyngentów i podżegał do likwidowania członków partii politycznych. Oskarżony ksiądz Jarkiewicz podważał i burzył porządek prawny. Banda, której przewodził, tworzyła na małym odcinku wsi Kliczki [tak w oryginale, chodzi o wieś Kiczki – przyp. PFC] to samo co na terenie państwa czynią nielegalne organizacje faszystowskie, tj. dążyła do obalenia ustroju demokratycznego Państwa Polskiego”. (5)
Po kilku dniach sąd ogłosił wyrok. Ks. Zygmunta Jarkiewicza, Józefa Politewicza, Stanisława Kierasa i Henryka Rudzkiego skazano na karę śmierci. Kościelny, Czesław Kobus dostał 7, a Jan Szostak 5 lat więzienia. Po błaganiach matki o łaskę dla syna, Bierut zmienił księdzu karę śmierci na 25 lat więzienia. Pozostali, którzy otrzymali wyroki śmierci, zostali straceni.
W maju 1947 roku ks. Jarkiewicz ponownie zasiadł na ławie oskarżonych, tym razem z organistą, Czesławem Zawadką, który za przyznanie się został skazany na 15 lat (wyszedł na wolność po 10. latach w 1956 r.), natomiast ks. Jarkiewicza znów skazano na karę śmierci. Na podstawie amnestii (1947 r.), i po ponownych prośbach matki do Bieruta o łaskę, wyrok złagodzono do 15 lat więzienia. (6)


Na odsiadkę wyroku ks. Jarkiewicz trafił do Wronek. W dziejach powojennych  polskiego więziennictwa Centralne Więzienie  we Wronkach zajmuje szczególne miejsce z uwagi na zadania w systemie represji politycznej. Najostrzejszą formę represje przybrały w latach   1946 – 1947 i w latach 1950 – 1953. We Wronkach obowiązywał też swoisty „ceremoniał przyjęcia”, który rozpoczynał się od oczekiwania w pozycji klęczącej na dworcu kolejowym. Przemarsz do więzienia odbywał się w atmosferze godzącej w podstawowe poczucie godności człowieka. Kolejnym etapem „ceremoniału przyjęcia” było postępowanie z więźniami przed bramą, na wewnętrznym placu – oczekiwanie, klęczenie, rewizje osobiste, a następnie należało przebiec nago z ubraniem i „samarą” (worek z rzeczami osobistymi) pod pachą  przez „ścieżkę zdrowia”, tj. przez szpaler kilkudziesięciu oddziałowych,  z których każdy miał obowiązek uderzyć lub kopnąć każdego z przebiegających nagusów. Całością tego powitania kierowali oficerowie „specjalni”.
Infrastruktura więzienia we Wronkach spełniała wymogi izolowania więźniów politycznych oraz ich represyjnego traktowania. Więzienie miało wizerunek zakładu w szczególnym stopniu realizującego zadania eksterminacyjne. „Osadzeni w karcerach byli skrępowani, leżeli godzinami z kłódką na rękach, kopani i bici pałkami”. Innym wlewano do karceru dużą ilość wody i bito ich mokrymi sznurami, tak że potem leżeli w wodzie, by „otrzeźwieć”.

Ciężkie warunki odbywania kary spowodowały wysoką zachorowalność wśród więźniów na choroby somatyczne i psychiczne. Te ostatnie doprowadziły w kilku przypadkach do aktów samobójczych. Według oficjalnych zgłoszeń administracji więziennej w latach 1945 – 1956 zmarło we Wronkach co najmniej 240 więźniów. Do tej liczby dodać należy również kilkanaście zgonów więźniów mających przerwę w karze, której udzielono w przypadkach ciężkiej i nie rokującej wyzdrowienia choroby. Wśród zmarłych znajdują się także ofiary „ preparowanych „ egzekucji, m.in. w formie „śmierci samobójczych” lub po prostu zwykłych zabójstw, dokonywanych przez konfidentów Działu Specjalnego. (7)
Ksiądz Jarkiewicz został wsadzony do pojedynczej celi bez okien, dano mu jeden koc. Skutkiem tego było zapalenie płuc. Następnie chorego kapłana umieszczono w piwnicy więziennego szpitala, gdzie zmarł w 10 czerwca 1949 r. Zwłoki księdza zostały pochowane na cmentarzu we Wronkach. 
W listach do rodziny żalił się na los, jaki go spotkał, żałował, że wcześniej nie przeniesiono go do innej parafii: „Wyrodni … za dobro z mej strony, gdy ich osłoniłem własnym życiem, bo byliby na pewno wszyscy zginęli z rąk niemieckich żołdaków, odpłacili się najczarniejszą niewdzięcznością. (…) Nie miano dla mnie litości, gdym błagał o zabranie mnie od morderców z tej przeklętej parafii” – pisał ks. Jarkiewicz. (6)
W kwietniu 1975 r., staraniem rodziny, prochy zostały ekshumowane i złożone do grobu rodzinnego w Rawie Mazowieckiej.


Grób rodzinny w którym pochowany został ks. Zygmunt Jarkiewicz

Setki wiernych przeświadczonych o niewinności ks. Jarkiewicza do dzisiaj pamięta o nim, jako o gorliwym pasterzu, niewinnie skazanym i zamęczonym. Rokrocznie w kościele parafialnym w Kiczkach odprawiana jest Msza św. za duszę śp. ks. Zygmunta Jarkiewicza. Od lat 90-tych połączona została z patriotyczną manifestacją kościelną, w której udział biorą żołnierze Armii Krajowej pod swoimi sztandarami. Do czasów dzisiejszych postać ks. Jarkiewicza przedarła się siłą woli i charakteru Franciszka Zwierzyńskiego.
Zwierzyński, autor monografii poświęconej proboszczowi parafii w Kiczkach, zadał sobie trud zebrania informacji o ks. Jarkiewiczu, odwiedzając jego rodzinę w Rawie Mazowieckiej, współwięźnia z czasów Wronek Mirosław Kimnesa żyjącego w okolicach Pabianic, docierając do wszystkich możliwych źródeł pomocnych w odtworzeniu życia proboszcza męczennika. Jak sam pisze: „Niniejsze opracowanie jest efektem osobistych doznań i wewnętrznej potrzeby, a jednocześnie podziękowaniem księdzu Jarkiewiczowi za słowa wychowania i błogosławieństwa, które kierował między innymi do mnie.” Książka została wydana w nakładzie 300 egzemplarzy i jest dostępna jedynie w bibliotekach.





(6) - Franciszek Zwierzyński: Ks. Zygmunt Jarkiewicz proboszcz „męczennik”, 2006.

środa, 29 października 2014

O małej dywersji i sabotażu na wesoło...

Hanna warszawska, najwidoczniej po lekturze poniższego tekstu:

http://adriangalach.blogspot.com/2014/1 ... stapi.html

POzazdrościła Hannie łódzkiej. I już nie jest gorsza:

Obrazek

Może ten Pinokio winien wejść na stałe do logo PO? Po co notorycznie wieszać dwie reklamy?

Nic to jednak przy ludowej twórczości z PSLu. Jak przedwczoraj podawała niezależna.pl: „Dzisiaj w Spichlerzu Muzeum Mazowieckiego zakończy się wystawa malarska „Ziemia płocka duszą malowana”. Wśród kilkudziesięciu scenek rodzajowych przedstawiających życie powiatu płockiego, wyróżniały się okazałe portrety… Adama Struzika, Waldemara Pawlaka, Michała Boszko i polityków PSL u z okolicznych gmin.” 

Obrazek


„Swoje płótna mają wójtowie Słupna, Staroźreb, Starej Białej, Łącka. Dobór postaci wygląda na stricte partyjny. Na wystawie nie ma polityków z innych ugrupowań niż PSL. W katalogu wydanym przez Michała Boszko portrety Waldemara Pawlaka i Adama Struzika sąsiadują z biskupem płockim Piotrem Liberą i… Matką Bożą.
– Do tej pory w muzeach spotykałem się z obrazami królów lub ważnych osób z historii. Pierwszy raz spotykam coś takiego. Dla mnie to po prostu śmieszne – mówi nam pan Kazimierz uczestnik wystawy.”
Pan Kazimierz wyszedł na człeka niezbyt obytego. Bowiem gdyby dwa lata wcześniej odwiedził zamek w Gostyninie to ujrzałby, jak donosiły lokalne media, obok słynnych postaci historycznych - Siemowita IV, Kazimierza Jagiellończyka, Zygmunta III Wazy, czy Wasyla Szujskiego (widok w tle)...


Obrazek

…wizerunek burmistrza Włodzimierza Śniecikowskiego

Obrazek

umieszczonego na ścianie sali kolumnowej gostynińskiego zamku. Aż się boję napisać z jaką to partią ów burmistrz sympatyzował. Sądzę, że czytelnicy sami łatwo zgadną.Ale i u nas mała dywersja i sabotaż zaczynają raczkować:

Obrazek

Jeżeli to nie dywersja, a świadomy przekaz, to aż się boję nawet spekulować co lud rawski o tych lodach może sobie pomyśleć...

poniedziałek, 27 października 2014

Biliśmy do nieprzytomności...

 Z początkiem roku 1944 dywizja kościuszkowska stacjonowała w okolicach Smoleńska. W marcu i kwietniu część oficerów, przeważnie pionu politycznego, otrzymało wezwania na kurs w Kujbyszewie.
Minął rok z lekką górką od czasu, gdy Wanda Wasilewska, wezwana na rozkaz Stalina, otrzymała dyspozycje utworzenia politycznej reprezentacji polskiej w Związku Sowieckim pod nazwą Związku Patriotów Polskich. Kolejnym krokiem było utworzenie dywizji kościuszkowskiej pod dowództwem Berlinga. W ostatnim kwartale 1943 r., pod Moskwą, został wyszkolony Samodzielny Batalion Szturmowy, przeznaczony do działań rozpoznawczych i dywersyjno-sabotażowych na terenie Polski oraz utrzymywania łączności z Moskwą przez lokalne grupy partyzanckie podporządkowane komunistom. Pozostało już jedynie sformować podstawy pod przyszłe zbrojne ramię partii i temu właśnie miał służyć kurs w Kujbyszewie.
Narracja postkomunistyczna utrzymuje, iż dywizja kościuszkowska w zasadzie składała się z takich samych Polaków jak inne zbrojne formacje polskie w kraju i na Zachodzie. W skrócie rzecz ujmując: jedni zdążyli do Andersa a inni nie. Otóż przeczą temu fakty i to już na poziomie dowódcy kościuszkowców, bowiem akurat Berling z Andersem mógł wyjść, a jednak pozostał w Sowietach, aby wiernie służyć Stalinowi.
„Tylko od maja 1943 r. do lipca 1944 r. w uznawanych za polskie formacje zbrojne w ZSRS służyło około 6500-7000 „czerwonoarmiejców” (ponad 65% kadry oficerskiej). W latach 1943-1945 w polskiej armii Stalina służyło blisko 20 000 Sowietów. Pełnili oni najważniejsze funkcje w Sztabie Głównym WP (ok. 70% stanowisk). W 100% opanowali stanowiska szefów oddziałów, zaś w 86,5% zastępców szefów oddziałów i szefów wydziałów. Nie może więc budzić zdziwienia stanowisko legalnych władz polskich na uchodźstwie, które już w lipcu 1943 r. wojsko Berlinga uznały za integralną część Armii Czerwonej”(1)


Obrazek
"Kujbyszewiacy" - absolwenci szkoły NKWD


Szkoła oficerska 366

Kandydaci na kurs w Kujbyszewie zostali wybrani, drogą wielostopniowej selekcji, jako najlepiej rokujący spośród wszystkich dostępnych kadr służących w wojsku Berlinga. „Prawdopodobnie w lutym 1944 r. Stanisław Radkiewicz i Eugeniusz Szyr, starannie wytypowali ponad 200 budzących szczególne zaufanie kościuszkowców, przeważnie funkcyjnych żołnierzy politycznych.(…)
W teczkach personalnych absolwentów znajdują sie tzw. sprawki, w których dowódcy ich jednostek dokonali charakterystyki poszczególnych kandydatów, zwracając szczególna uwagę na ich stosunek do Związku Sowieckiego. Większość z nich datowana jest najczęściej na pierwszą połowę lutego 1944 r. Z kolei w drugiej połowie lutego 1944 r. sporządzano powtórne opinie, kontrasygnowane przez kompanijnych „politruków”.
Ponadto w trzeciej dekadzie lutego kandydaci otrzymywali drobiazgowe kwestionariusze do wypełniania w języku polskim i rosyjskim. Na ich podstawie oficerowie NKWD badali ich wiarygodność.”(2)
Szkoła w Kujbyszewie była pod bezpośrednim zarządem NKWD, komendantem został płk NKWD Dragunow, zastępcą do spraw szkolenia płk NKWD Somow a zastępcą do spraw polityczno-wychowawczych Ajzen Lajb Wolf, w PRLu lepiej znany jako Leon Andrzejewski. Z jego raportów do Centralnego Biura Komunistów Polski(utajniona struktura decyzyjna stojąca nawet ponad ZPP), wiemy więcej o tym, jak wyglądały te szkolenia.
"W szkole uczy się 218 osób, z nich 44 oficerów. Polaków z Polski 168, Polaków sowieckich 50. Członków Partii lub Komsomołu w ZSRR 38. Członków partii lub komsomołu w Polsce 6, czł. st[?] Harcerza - 28, TUR - 1, Wici - 1, Koło Młod. Lud. - 1, KM Wiejs. - 1, Sokół - 1. Ukraińców 6, Białorusów 5, Żydów przyznających się do narodowości 2, nieprzyznających się 7. Nie rozmawia w ogóle po polsku 8, rozmawia b. słabo 21. Reszta rozmawia słabo. Z rdzennej Polski tylko 16 osób".
Szczególnym zmartwieniem Ajzena był brak znajomości języka polskiego u kursantów. Gdy charakteryzował i oceniał grupę najsłabszych, wymieniając później ich nazwiska, widział ten problem na szerszym tle: "Wątpliwym jest również czy mogą robić odpowiedzialną robotę Polacy z polskich szkół, którzy po prostu pisać nie umieją. Już nie chodzi o błędy, a chodzi o to, że ludzie ci nie mają szerszych zainteresowań, są ograniczeni i tępi. Uczą się źle lub słabo. I ich obecność na kursach potwierdza, jak nieudolnie podbierano kadry".
Do problemu braku znajomości języka polskiego Ajzen wrócił jeszcze w podsumowaniu swoich spostrzeżeń: "20 % ludzi, którzy słabo znają język polski lub nie znają go wcale. Wykorzystani będą mogli być tylko, jeśli intensywnie zaczną uczyć się języka. Odpowiednią pracę zmierzającą do stworzenia zainteresowania językiem przeprowadziłem. Po powrocie będę kontynuował tę pracę". (3)
Mimo tego, że jak wpajano kursantom byli oni „najlepszymi z najlepszych”, to należy pamiętać, że to nie inteligencja i poziom wykształcenia były najważniejszymi kryteriami doboru uczestników kursu. Znaczna cześć z nich nie była w ogóle przyzwyczajona
do nauki, a to dodatkowo utrudniało im przyswajanie wiedzy. Dlatego też, jak wspominał jeden z uczestników wykładowcy wkładali „maksimum wysiłku i serca, aby w jak najprzystępniejszy sposób przekazać swoje wiadomości i doświadczenie”.(2)

Obrazek
Zaświadczenie odbycia kursu NKWD w Kujbyszewie dla jednego z uczestników. Data: 31 lipca 1944 r. Podpisał: płk NKWD Dragunow, komendant kursu. /IPN/

Szkolenie zakończyło się 31 lipca 1944 r. Absolwenci otrzymali lakoniczne charakterystyki, które oceniały ich zdolność do pracy. W zależności od tej oceny byli dalej kierowani do zadań operacyjnych(wywiad, kontrwywiad), śledczych lub agenturalnych. Ale mogli już działać praktycznie. Przez Moskwę dotarli do Lublina, gdzie wszyscy „kujbyszewiacy” zostali przekazani do dyspozycji kierownika Resortu Bezpieczeństwa Publicznego PKWN Stanisława Radkiewicza. Znane są trzy rozkazy na mocy, których Radkiewicz skierował trzy grupy do organizowania struktur aparatu bezpieczeństwa w Białymstoku, Lublinie i Rzeszowie (tylko te tereny były już „wyzwolone”).
W październiku 1944 roku do Kujbyszewa trafiła druga grupa wybranych kandydatów. Drugie szkolenie, ostatnie w czasach wojennych, zakończyło się w marcu 1945 roku.


Obrazek
Podpisanie paktu polsko-radzieckiego o przyjaźni, pomocy wzajemnej oraz współpracy, n/z od prawej: Józef Stalin, Bolesław Bierut, Wanda Wasilewska. Moskwa, 21 kwietnia 1945 r./Agencja FORUM


Wyzwolenie

„Ciekawych wniosków dostarcza szczegółowa analiza przebiegu służby w strukturach UB/SB absolwentów wspomnianego kursu NKWD w Kujbyszewie. W momencie podjęcia służby byli oni traktowani jako awangarda i ścisła elita. Pod względem wyszkolenia i wiedzy operacyjnej mieli niewątpliwą przewagę nad swoimi kolegami z pracy, którzy przychodzili do służby z szeregów oddziałów partyzanckich AL lub nie mając za sobą żadnego doświadczenia.
Zdecydowana większość „kujbyszewiaków” trafiła początkowo do organizowania struktur terenowych (wojewódzkich i powiatowych). W pierwszych latach trudno szukać ich nazwisk w strukturach centralnych (RBP i MBP), wyjątek stanowi jedynie kilka osób.” (2)


W Rawie pierwszym szefem Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego został Michał Gołdys. Funkcję pełnił począwszy od 23 stycznia 1945 r. Niewątpliwie Gołdys jest postacią zasługującą na bliższy ogląd, toteż z pewnością w bliskiej przyszłości zostanie mu poświęcony odrębny temat. W tym momencie wypada jedynie nakreślić, iż w szeregach Armii Czerwonej walczył w obronie Stalingradu by później trafić do „kościuszkowców”, gdzie został zastępcą dowódcy 1. samodzielnego batalionu moździerzy do spraw politycznych. W czasie gdy wybrani przyjaciele z dywizji  jechali do Kujbyszewa, Gołdys został skierowany do Wyższej Szkoły Oficerów Polityczno-Wychowawczych w Moskwie (tutaj z pewnością wszyscy opanowali sztukę pisania i czytania a niektóre absolwentki potrafiły nawet zostać żonami czołowych literatów, czołowych oczywiście w PRLu). Bezpośrednio po moskiewskiej szkole, jako porucznik i szef grupy desantowej został zrzucony do Puszczy Nalibockiej w rejon sowieckiego zgrupowania partyzanckiego Czernyszewa. Przez około pół roku aktywnie „wyzwalał” Podlasie by w końcu trafić do Rawy. Funkcję szefa PUBP przestaje pełnić z dniem 1 maja 1945 r. Zostaje aresztowany za nadużycie władzy i skazany przez sąd wojskowy w Łodzi na 10 lat więzienia. Zanim jednak trafił za kratki zdołał zorganizować urząd i wypracować z podwładnymi skuteczne metody walki z reakcją.

W archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego można zapoznać się z relacją Dawida Taśmy. Relacja dotyczy lat 1939-1945 i opisuje „położenie Żydów w Rawie Mazowieckiej pod okupacją hitlerowską. (…). Autor zbiegł z transportu, cała jego rodzina zginęła. Autor ukrywał się u znajomych chłopów w Mroczkowicach, we wsi Kierz, w Krzemienicy, we wsiach Sierzchowy i Chociw. Zarabiał na życie krawiectwem, współpracował z konspiracyjną AL. Po wyzwoleniu pracował w Urzędzie Bezpieczeństwa w Rawie Mazowieckiej”.
Artur Gut w jednej ze swoich licznych prac poświęconej tamtym czasom przytacza fragment z 25-stronicowej relacji Dawida Taśmy: „Rozpoznawszy Sowietów z radości pocałowałem tank. Na pytanie komandira sowieckiego dlaczego całuję tank, odpowiedziałem, że to chwila mego wyzwolenia. […] Udałem się do Rawy Mazowieckiej razem z wojskiem. Całe miasto było zbombardowane. Dużo trupów leżało na ulicach. Zgłosiłem się w N.K.W.D. i opowiedziałem im o sobie. Przyjęli mnie bardzo dobrze. Zaproponowali mi pracę u siebie. Ja wskazałem im tych Polaków, którzy współpracowali z Niemcami. Dostałem mieszkanie, zgłosiłem się do władz polskich – nowoutworzonych w Rawie. Zaproponowano mi pracę przy organizowaniu PPRu wspólnie z komandirem N.K.W.D. Pracowałem następnie w U.B. W lasach zaczęły się tworzyć bandy. Z ramienia PPR ja organizowałem peperowców do walki z bandami, rozdawałem broń, brałem udział w obławach u członków bandy, z których wielu aresztowaliśmy.” (4) O metodach postępowania z aresztowanymi sam Taśma wspomina: „biliśmy do nieprzytomności”.



(1) – Sławomir Cenckiewicz – Długie ramię Moskwy. Wywiad wojskowy Polski Ludowej 1943-1991, str.45-46
(2) - Sławomir Poleszak – „Pomoc” sowiecka przy tworzeniu komunistycznego aparatu bezpieczeństwa w Polsce. Piotrkowskie Zeszyty Historyczne, T. 11 (2010)

(4) - ARCHIWUM ŻYDOWSKIEGO INSTYTUTU HISTORYCZNEGO, SYGN. 301/2010, RELACJA DAWID TAŚMA, Artur Gut – Wyzwoleni i zniewoleni.

piątek, 24 października 2014

Historia z Przygodą...

- Kto prowadzi śledztwo? 
- Komisarz Przegroda 
- Przygoda... dobrze dobrze, pedant, szczególarz...

Z sympatią przypominamy sobie kultowy „Vabank” i jego bohaterów. To film głęboko osadzony w realiach świata przestępczości okresu międzywojennego. Oczywiście Machulski na potrzeby fabuły kompiluje fakty, tworzy fikcję artystyczną, jednak całość rządzi się prawami ówczesnej przestępczej rzeczywistości.
Szczególarz Przygoda to postać autentyczna, komisarz śledczy przedwojennej policji, w tym warszawskiej. Pierwowzór „Kwinto” to słynny  „Szpicbródka” czyli Stanisław Cichocki, z zawodu wyuczonego fryzjer a wybranego kasiarz. Był też prawdziwy Stanisław Kwinto, bankier, o którym na początku października 1931 roku prasa polska pisała: „Wielkie wrażenie wywołała wieść o bankructwie znanego tu domu bankowego Stanisława Kwinto (Marszałkowska 121). Kwinto był członkiem warszawskiej rady giełdowej. W banku tym mieli wkłady emeryci i ludzie mniej zamożni. Na wiadomość o upadłości, przed sklepem gdzie urzęduje kurator, zgromadziły się tłumy publiczności wybijając wszystkie szyby.”(1) Jeden z szopenfeldziarzy, „Nuta”, to prawdopodobnie Nuta Woginiak, który jako znany warszawski włamywacz, pracujący w duecie z Marianem „Bucem” Brzezińskim, współpracował z Cichockim.

W rzeczywistości mają swoje osadzenie nie tylko postaci bohaterów ale także filmowe wydarzenia. Cichocki, niczym filmowy „Duńczyk”, był właścicielem kinematografu. Słynna scena z blaszką, która miała unieruchomić alarm, z pewnością pochodzi ze skoku Cichockiego na filię Banku Polskiego w Częstochowie. W życiorysach przestępców znajdziemy nieudaną próbę ucieczki do Szwajcarii, czy napady na salony jubilerskie, jak ten z 1930 roku, gdy grupa Cichockiego okradła salon Edwarda Jagodzińskiego w Warszawie. Nawet parasol „Duńczyka” miał w pewien sposób związek z przestępczym fachem. Gdy przyjrzeć się bliżej, to „Vabank” zaczyna się jawić niczym paradokument.

Obrazek
Źródło: strona internetowa Archiwum Państwowego w Zamościu

Komisarz Leon Mieczysław Przygoda przyszedł na świat w Warszawie, równo przed 123 laty, czyli 24 października 1891 roku. Do policji wstąpił 14 listopada 1918 roku i nie licząc przerwy na służbę wojskową, którą pełnił jako chorąży pospolitego ruszenia od 10 sierpnia 1920 r.(wojna z bolszewikami) do 12.10.1922 r., był z nią związany przez całe swoje dalsze życie. Po powrocie z wojska zostaje kierownikiem ekspozytury śledczej w Siedlcach. Od 15 listopada 1923 r. do 1 grudnia 1926 r. jest komendantem powiatowym policji w Zamościu. Następnie wraca do Siedlec, gdzie również jako powiatowy komendant służy do 21 grudnia 1929 r., skąd zostaje przeniesiony do Urzędu Śledczego miasta stołecznego Warszawy. W 1931 r. zostaje zastępcą naczelnika. I właśnie w tym czasie ma bezpośredni kontakt z warszawską ferajną.

W rzeczywistości za pierwowzorem „Kwinto” głównie uganiał się, w sensie dosłownym, jednak inny śledczy. Był nim Henryk Lange, kierownik „brygady kradzieżowej” warszawskiego Urzędu Śledczego, który zostawił swoje wspomnienia z tamtych czasów w książce „Alarm w Cedegrenie”, wydanej w 1961 r. przez „Czytelnika”. Lange następująco charakteryzuje „Szpicbródkę”: „Podczas wytężonej pracy w postępowaniu osaczania przestępcy którego inteligencja mogła zaimponować, zadawałem sobie niejednokrotnie pytanie, kim był «Szpic» w rzeczywistości. Z jego różnych powiedzeń, z jego zachowania, sposobu bycia, choćby nawet podczas przesłuchań w Urzędzie Śledczym, doszedłem do wniosku, iż «Szpic» stworzył wokół własnej osoby jakieś wyobrażenie wielkiego przestępcy, dżentelmena włamywacza, bohatera własnej powieści kryminalnej, którą realizował w życiu”.(2)
To wyobrażenie, czy też wizerunek, z pewnością robiły wrażenie, skoro nawet Aleksander Wat, który razem z Cichockim miał przyjemność „wypoczywać” we wspólnej celi na Rakowieckiej, po latach pisał, że ów „król włamywaczy polskich, piękny mężczyzna, lat około czterdziestu, mówił ślicznie po francusku, pięknie po włosku i chyba bardzo dobrze po angielsku” (znał też świetnie rosyjski), miał „głos miły, wyjątkowo bogaty w timbre, o bardzo subtelnym sposobie opowiadania”. Redaktor „Miesięcznika Literackiego” w „Moim wieku. Pamiętniku mówionym” spisanym przez Czesława Miłosza twierdził nawet, że tego „najlepszego w Europie specjalistę” polecił komuś z MSZ, by wykorzystano go w służbie dyplomatycznej!(3) Jest całkiem możliwe, że „Szpicbródka” miał zadatki na dyplomatę w większym zakresie niż niejeden znany nam współcześnie minister czy ambasador. Posiadał dar zjednywania otoczenia. W czasie rewolucji bolszewickiej znalazł się w Odessie opanowanej przez białych i aliancki korpus ekspedycyjny. Był bywalcem ekskluzywnego Klubu Oficerskiego założonego przez żołnierzy 4. Dywizji Strzelców Polskich gen. Lucjana Żeligowskiego. Elegancki cywil cieszyłsię mirem wśród oficerów. "Rzucał dosłownie złotem, organizował bankiety, zapraszał oficerów na całonocne bibki z szansonistkami i cygańską orkiestrą. Pan Cichocki rzucał złoto nie tylko kelnerom i Cyganom - pokaźną sumą zasilił również korpusowa kasę" (4)  
Obrazek
                                                                              (Źródło: NAC, kom. Przygoda z lewej)

Komisarz Przygoda także musiał zajmować się „Szpicbródką”, bowiem w ściganie tego przestępcy policja angażowała duże siły. A Przygoda właśnie w tym czasie pracował w jednym Urzędzie Śledczym z Henrykiem Lange i to na stanowisku zastępcy naczelnika. Nieliczne zachowane dokumenty nie pozwalają jednak tego potwierdzić w stopniu graniczącym z pewnością.
Z innych spraw prowadzonych w tamtym czasie coś się jednak zachowało, teczka Samuela Grosica. Ten „bezrobotny szofer i warszawski handlarz uliczny, wymyślił maszynę do fabrykacji dolarów. Nie było to skomplikowane urządzenie: składało się z podzielonej na przegródki drewnianej skrzyni. A jednak we wrześniu 1932 r. w hotelu Wersal (ulica Nalewki 11) udało mu się ją sprzedać Chaimowi Elbaumowi, bogatemu kupcowi ze Lwowa, za 200 dolarów plus 130 złotych na farby,za pomocą których Grosic, jako drukarz, miał odtąd pomnażać majątek nabywcy. Jak donosił potem „Kurier Poranny", pomocnik Grosica, Moszek Gampel, na oczach kupca włożył do czarodziejskiej maszyny otrzymany odeń banknot dolarowy, „posypał go jakimś proszkiem, przykrył papierem, zamknął i usiadł na pudle, pełniąc obowiązki prasy. Po chwili wyjął z niego dwa banknoty dolarowe, z których jeden, oczywiście, sam podrzucił". Wersja „Expressu Porannego", konkurencyjnego wobec „Kuriera", głosi, że na pudle usiadł Elbaum, zaś Grosic z Gamplem, pod pretekstem zakupu papieru, ulotnili się z forsą. Tak czy owak oszustom powinęła się noga i zostali przymknięci. Kara nie była surowa, dostali wyrok w zawieszeniu.” (5) W teczce Grosica na jednym z policyjnych dokumentów podpisał się zastępca naczelnika warszawskiego Urzędu Śledczego, komisarz Leon Przygoda. 

W lipcu tego roku Komenda Główna Policji ogłosiła konkurs na pseudonim lub nazwisko głównego bohatera komiksu, w którym policjant lub policjantka wspólnie z najmłodszymi rozwiązują skomplikowane zagadki kryminalne. Konkurs cieszył się dużym zainteresowaniem. Nadeszło kilkaset maili z różnymi propozycjami. Ostatecznie zwyciężył pan Jacek z Warszawy. Zgodnie z jego propozycją główna bohaterka komiksu będzie nazywać się komisarz Kasia Przygoda. Na internetowej stronie policyjnej czytamy: „Jak się okazuje, funkcjonariusz Policji Państwowej był bratem pradziadka pana Jacka.
W latach 1923-26 służył on jako komendant powiatowy w Zamościu, następnie w Siedlcach. Jego postać stała się też inspiracją dla twórców filmu "Vabank", w którym wystąpił komisarz Przygoda.” (6) I tutaj warto coś dodać. Począwszy od 1936 r. do wybuchu II wojny światowej komisarz Leon Mieczysław Przygoda był komendantem powiatowym policji w Rawie Mazowieckiej. W do dzisiaj nieznanych okolicznościach trafił do sowieckiej niewoli, był więźniem Ostaszkowa, podzielił los tysięcy polskich patriotów zamordowanych przez bolszewickich bandytów w Miednoje. W II Rzeczpospolitej dwukrotnie odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi, Medalem Pamiątkowym za Wojnę 1918–1921 oraz Medalem Dziesięciolecia Odzyskanej Niepodległości



(1) - Dziennik Łódzki z 3.10.1931 r.
(2) - Henryk Lange - „Alarm w Cedegrenie”
(3) – Stanisław Milewski – „Szemrane towarzystwo niegdysiejszej Warszawy”
(4) - http://warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,34 ... larow.html
(5) - http://www.historia.uwazamrze.pl/artyku ... nt=tak&p=0
(6) - http://isp.policja.pl/isp/aktualnosci/5 ... miksu.html

wtorek, 21 października 2014

Cztery krzyże z gwiazdą w tle...

"Skończywszy pracę nad "Madame Dubarry", wybrałam się do Warszawy, by odwiedzić mamę. Dzięki sławie, jaką zdobyłam, zgotowano mi tam iście królewskie przyjęcie. Kiedy w drodze powrotnej do Berlina zostałam zatrzymana na polskiej granicy i usłyszałam, że nie wolno mi wywieźć z Polski moich własnych kosztowności, zareagowałam zrozumiałym wzburzeniem. Stałam się oto ofiarą jednej z przedziwnych regulacji, które zaczęły obowiązywać w powojennym zamieszaniu. Zażądałam widzenia z komendantem. Wkraczając do jego biura, kipiałam ze złości, byłam gotowa obrzucić go obelgami i oskarżeniami. Zamiast tego... kilka tygodni później zostałam jego żoną!”(1) 

Historia czysto filmowa. To hrabia Eugeniusz Dąmbski, jako komendant posterunku granicznego w Sosnowcu, miał przyjemność przyjąć na siebie tsunami wzburzenia przyszłej gwiazdy światowego kina. 

(Pola Negri)

Był synem hrabiego Mieczysława Władysława Dąmbskiego i Natalii z Węglińskich, którzy na przełomie XIX i XX wieku osiedlili się w Sosnowcu. Ojciec Eugeniusza został sekretarzem Rady Miasta Sosnowca, pełnił także funkcję wiceprezydenta miasta. Eugeniusz uczęszczał do Szkoły Handlowej w Będzinie. W 1905 r., jako uczeń, uczestniczył w strajku szkolnym w Sosnowcu a w 1910 r. wstąpił do konspiracyjnej organizacji młodzieżowej „Orka”. Od 1912 r. należał do Związku Strzeleckiego. 12 VIII 1914 roku wyruszył pieszo, w towarzystwie lekarza Felicjana Sławoj-Składkowskiego, późniejszego premiera II RP, i Stanisława Sława-Zwierzyńskiego, do Krakowa. 
Tak zaczęła się jego kariera legionowa. Kiedy jesienią 1915 roku przychodzi kryzys przysięgowy, ucieka z transportu jenieckiego do Szczypiorna, wraca do Sosnowca i zaczyna działać w Polskiej Organizacji Wojskowej, pod pseudonimem „Stefański”. 
W listopadzie 1918 r. uczestniczy w rozbrajaniu żołnierzy niemieckich w mieście a po odzyskaniu przez Polskę niepodległości zostaje komendantem policji i jednocześnie naczelnikiem straży granicznej w Sosnowcu. W sierpniu 1919 r. bierze udział w I powstaniu śląskim, w walce o Mysłowice dowodził kompanią.(4) Gdzieś między odzyskaniem niepodległości a powstaniem śląskim pojawia się na jego drodze wzburzona gwiazda filmowa.

Pierwsze spotkanie Poli Negri z hrabią Dąmbskim zakończyło się obiadem. Po czym aktorka udała się następnym pociągiem do Berlina. Obiad musiał być wykwintny, a być może i jego okoliczności nie były codzienne, skoro to przypadkowe spotkanie było później  podtrzymywane przez korespondencję, z czasem coraz bardziej namiętną. Mężczyznę popierała matka Poli. Ponoć dla przyszłej teściowej bez znaczenia był jego stan finansowy, liczyły się tylko tytuł i urodzenie. (2)
5 listopada 1919 roku, wychodząca w Sosnowcu gazeta „Iskra” podała informację: „Dziś o godz. 3-ej po południu w kościele parafialnym odbędzie się ślub Poli Negri, artystki kinematograficznej, z p. Eugeniuszem Dąmbskim”. Z aktu ślubu wynika, że sakramentu małżeństwa udzielił młodej parze ksiądz wikary Tomasz Knap. Jako świadkowie wystąpili porucznik Kazimierz Hryniewiecki i dyrektor fabryki Alfons Szeligowski. Pod aktem ślubu figurują podpisy księdza proboszcza Ksawerego Pienkiewicza, wspomnianych świadków i małżonków. Interesujące, że Pola Negri podpisała się od razu jako Apolonia hr. Dąmbska-Chalupiec. (3)  

Po ślubie państwo młodzi zamieszkali w Sosnowcu. Jednak w tym niecodziennym związku nawet noc poślubna nie mogła odegrać zwykłej roli: „Zaspokoiwszy pożądanie, mój mąż mocno usnął. Aż do świtu leżałam obok niego, bez ruchu, cicho łkając. Więc to ma być wszystko? Tylko tyle? Spojrzałam na Eugeniusza, nawet we śnie był przystojny, ale ta uroda już mnie nie pociągała". Małżeństwo szybko się rozpadło i zostało unieważnione. (2)
Do rozwodu doszło w 1922 roku. Dąmbski w  służbowym meldunku do komendy Centralnej Szkoły Kawalerii w Grudziądzu z dnia 13 maja 1922 roku oświadcza: „Melduję, że na mocy wyroku sądu konsystorskiego Zboru Kalwińskiego w Warszawie uzyskałem rozwód z żoną mą Apolonią Chałupiec. Z wyżej wymienionego powodu proszę o poprawienie w mej ankiecie ewidencyjnej w rubryce żonaty na wolny".
Pola Negri wspomina, że orzeczenie rozwodu dostała do ręki już w Paryżu, gdzie szykowała się właśnie do wyjazdu do Ameryki. (3)

Wydaje się, że czasy w których przyszło żyć tym dwojgu młodym ludziom, nie były ich sprzymierzeńcem. Pola Negri na stałe mieszka z mężem w Sosnowcu, jednak plan filmowy wymusza ciągłe wyjazdy. Jedna z berlińskich gazet podała, że w grudniu 1919 roku gwiazda zameldowała się w hotelu w Charlottenburgu już jako hrabina Dąmbska.(3) Ponadto nadszedł rok 1920. Dąmbski z początkiem roku, a więc dosłownie tuż  po ślubie, wstępuje do Wojska Polskiego i zostaje przydzielony do 1 pułku szwoleżerów w Warszawie. Uczestniczył czynnie w wojnie z sowietami, początkowo w sztabie płk Juliusza Rómmla, a następnie jako jego adiutant. Brał udział w walkach z konnicą Budionnego pod Beresteczkiem i Komarowem. (4) Wojnę z sowietami zakończył z dorobkiem czterech Krzyży Walecznych i awansem na porucznika. 

Po rozwodzie z Dąmbskim, Pola Negri nawiązała romans z Wofgangiem Schleberem, właścicielem firmy tekstylnej, który wprowadził ją w świat berlińskich elit. Jego majątek umożliwiał luksusowe życie, o jakim marzyła, ponadto Schleber ponoć był także świetnym kochankiem. Rychło jednak wyemigrowała do Ameryki. 
Tam u jej kolan pojawił się Charlie Chaplin, który już w 1921 roku pisał: „Ta Polka reprezentuje słowiański typ urody: piękne kruczoczarne włosy, białe, równe zęby i znakomita karnacja. Jaka szkoda, że takiej karnacji nie rejestruje taśma filmowa. [...] Jej głos ma miękki, aksamitny ton z czarującą modulacją". Chaplin był pożytecznym partnerem, bowiem nie tylko wyzbył się dla niej skąpstwa, umożliwił życie podobne do berlińskiego, ale miał też dobre znajomości w Hollywood. Niestety, był zazdrosny. 

Obrazek

(Charlie Chaplin i Pola Negri, 1922 r)

Kolejna wielka miłość, czyli Rudolf Valentino, została poprzedzona incydentalnym flirtem z aktorem Rodem La Rocque,em. Valentino, obiekt pragnień, westchnień i pożądania milionów kobiet, był szarmancki, opiekuńczy i jak opisywała Pola Negri „…posiadał to niemal profesjonalne wyrafinowanie, jakie mają Włosi, lecz przy tym wydawał się zupełnie niezepsuty. Głęboki smutek w jego czarnych oczach przemawiał raczej do uczuć macierzyńskich, nie zmysłowych". Niestety w sierpniu 1926 roku Valentino umiera.

(Od lewej: Rudolf Valentino, Pola Negri, Mae Murray, Davi Mdivani)

Szybko przy jej boku pojawia się książę Serge Mdivani, pochodzący ze starego arystokratycznego gruzińskiego rodu, boleśnie dotkniętego przez rewolucję październikową. Książę jest wyraźnie młodszy i zdecydowanie biedniejszy, toteż na przeszkodzie nie stoi nawet intercyza. Dopiero krach giełdowy z 1929 roku oziębia uczucia na tyle, że Pola Negri, straciwszy majątek, straciła też równocześnie partnera. Krótkim pocieszeniem zostaje brytyjski pilot Glen Kidston, który z kolei szybko ginie w wypadku lotniczym.

Obrazek
(Pola Negri i i Serge Mdivani)

W latach trzydziestych pomocną dłoń wyciągnęły Niemcy. Dostała propozycję bajeczną, jak na owe czasy 
- 175 tys. marek za jeden film. Pojawił się problem z pozwoleniem na pracę, jednak po osobistej interwencji Hitlera, status Poli Negri zmienił się z Żydówki na „Polską Aryjkę”. „Muszę przyznać – wspominała Pola – że pod hitlerowskimi rządami wszystkie wytwórnie pracowały wzorowo. Technicznie stały o wiele wyżej od hollywoodzkich, ale nie równoważyło to mankamentów wynikających z surowej cenzury dostosowanej do potrzeb propagandy. Scenariusze były wyjałowione.” Hitler był nią zachwycony. Mówiono, że potrafił oglądać filmy z jej udziałem po kilka razy w tygodniu, zalewając się łzami. Pojawiły się plotki, że jest jego kochanką. W rzeczywistości spotkali się tylko raz, podczas mszy żałobnej za duszę marszałka Piłsudskiego w kościele św. Jadwigi w Berlinie. Nie rozmawiali jednak ze sobą nigdy.(2)
Pola Negri wyjechała z Niemiec przed wybuchem II wojny światowej. Na krótko zatrzymała się we Francji, po czym na stałe wyjechała do Ameryki. Nie odegrała już jednak większej roli w historii kina. Zmarła 1 sierpnia 1987 roku.

Eugeniusz Dąmbski po wojnie z bolszewikami ukończył Centralną Szkołę Kawalerii w Grudziądzu. W 1922 r. rozpoczął służbę w 25 pułku ułanów wielkopolskich w Prużanie. Rok później bierze ślub z Haliną Zofią Paluszyńską, i z tego związku przychodzi na świat córka Zofia. W 1924 r. awansuje na rotmistrza i jest dowódcą szwadronu. W 1929 r. przenosi się do Departamentu Kawalerii w Ministerstwie Spraw Wojskowych w Warszawie. W latach trzydziestych kolejno służy w 7 Pułku Ułanów Lubelskich w Mińsku Mazowieckim, następnie w 11 Pułku Ułanów Legionowych w Ciechanowie. Otrzymuje awans na stopień majora kawalerii. 
W trakcie kampanii wrześniowej służy w 25 Pułku Ułanów i po przekroczeniu granicy rumuńskiej zostaje internowany w Calimanesti i Targoviste. W 1940 r. zbiegł z obozu i przez Jugosławię oraz Włochy przedostał się do Francji. Początkowo pracował w Wojskowym Biurze Historycznym w Paryżu, a po upadku Francji podjął służbę w 1 Dywizji Pancernej gen. Stanisława Maczka w Szkocji. Walczył podczas inwazji na Normandię, pod Caen i pod Falaise, gdzie został ranny.(4)
W 1946 roku wraca do Polski i po raz trzeci wstępuje w związek małżeński. Jego wybranką została Maria Wawrzyniak.  Mieszka w Warszawie, gdzie też pracuje w firmie „Beton Stal”. Po przejściu na emeryturę pełnił obowiązki intendenta miejscowego cmentarza ewangelicko-augsburskiego. Przez ostatnie lata życia mieszkał w domu kombatanta w Warszawie, gdzie zmarł 21 listopada 1971 r., i spoczął na cmentarzu ewnagelicko-augsburskim w stolicy. 78 lat wcześniej, 13 września 1893 roku, przyszedł na świat w Rawie Mazowieckiej.

(1) - Pola Negri. Własnymi słowami. Wstęp i oprac. Mariusz Kotowski, Prószyński i S-ka (2014)
(2) - http://www.rp.pl/artykul/1034369.html?print=tak&p=0
(3) - http://faktysosnowiec.pl/readarticle.php?article_id=12
(4) - http://mjp.najlepszemedia.pl/wykaz-legionistow/wykaz/legionista/dambski-1

sobota, 18 października 2014

Ciąg dalszy nastąpił...

W Łodzi ruszyła kampania wyborcza Zdanowskiej Hanny. Na sali, niezbyt pełnej, sama inteligencja. Pewnie z tego względu, jak podają łódzkie media: "w czasie konwencji sufler podpowiadał, kiedy klaskać, a kiedy podnieść planszę." (1)
Tym razem Zdanowska Hanna "Kocha Łódź" i "Zmienia Łódź". Jak kocha to można zobaczyć poniżej. W każdym razie z pewnością zmienia bo od razu jest śmieszniej.

Obrazek

Być może komuś się wydaje, że ta niewiasta nad zacnym obywatelem Pinokio to Kristin Scott Thomas przed wyprawą do Montany.
Nic bardziej błędnego, poniżej jest ta sama Pani, tylko trochę przed wyborami.

Obrazek

Technika w służbie ludzkości czyni cuda.

W 2012 roku jakieś złośliwe Lodzermensche, na przystankach MPK, przeprowadziły akcję promocyjną Pinokia. Pinokio wyglądał tak:

Obrazek

Jak donosiła łódzka prasa, uderzające podobieństwo do Hanny Z. zauważyli pracownicy MPK, którzy natychmiast przystąpili do zrywania plakatów.(2)
Widać, że jak Opatrzność się uprze, to co ma wisieć, nie utonie...

(1) http://lodz.gazeta.pl/lodz/1,35153,1682 ... z3GW71rScN
(2) http://www.dzienniklodzki.pl/artykul/67 ... ,id,t.html

czwartek, 16 października 2014

III Divide et impera

Zawłaszczenie debaty publicznej rodzi złe skutki. Dla rządzonych. Toteż rządzący nieustannie próbują narzucić narrację, na polu dla siebie dogodnym, aby rozstrzygnięcia w postaci decyzji wyborczych były po ich myśli. Wymarzoną sytuacją jest taka, gdy debata publiczna poddaje się dialektyce ujęć: my – oni. Trzymając się wcześniej przedstawionego filmu Clooney’a: my, przed flagą, prezentujemy swoje. Oni, też przed flagą, także prezentują swoje. Kto wtedy dba o rozumienie? Ktoś zagląda za flagę? Rzadko.
Co to jest, to rozumienie? Zapożyczę się u kogoś, kto kiedyś szybko i sprawnie mi to wytłumaczył. Jeżeli wiemy, co się wydarzyło 15 lipca 1410 roku, kto z kim się ścierał, jaki był wynik, kto dowodził, i jak wyglądały poszczególne fazy starcia, to wiemy niewiele. Żeby zrozumieć Grunwald musimy wiedzieć o przyczynach, które do niego doprowadziły, i skutkach, jakie zrodził. Goły fakt, bez usytuowania go w układzie przyczyn i skutków, bardziej działa na wolę niż na rozum. Ukraść z biedy będąc głodnym a okraść głodnego będąc sytym, chociaż jedno i drugie jest złodziejstwem, to jednak nie jest tym samym. Może dlatego debaty polityczne, szczególnie wyborcze, są tak emocjonalne. I zarazem, tak mało racjonalne.
Jak to wygląda w praktyce. Na naszym lokalnym podwórku właśnie obserwujemy wymianę uprzejmości pomiędzy burmistrzem Górajem a prezesem Iwaszkiewiczem. Idzie o wysokość bonifikaty od opłaty za przekształcenie prawa wieczystego użytkowania w prawo własności gruntów pod blokami RMSM. Zobaczmy ujęcie sporu „przed flagą”. 
Prezes Iwaszkiewicz pisze w zakończeniu opisu wniosku o bonifikatę: „Mając na uwadze powyższe okoliczności, a w szczególności dobro członków RMSM – również będących mieszkańcami naszego Miasta – mamy nadzieję, iż nasz wniosek zyska również poparcie radnych”.
Burmistrz Góraj, w ulotce polemizującej ze stanowiskiem RMSM, kończy w sposób następujący: „Podsumowując, na stanowisku Burmistrza pracuje 12 lat i myślę, że przez ten czas udowodniłem, że sprawy naszego miasta i dobro jego mieszkańców były i są dla mnie najważniejsze
Prawda, że urocze. Tu dobro, tam dobro. I każde realizowane za dobra wyrażone w biletach NBP, które pochodzą od członków i mieszkańców. Teraz mieszkańcy i członkowie mogą sobie skoczyć do gardeł. Ten za, tamten przeciw. Podręcznikowy sposób zawłaszczenia debaty publicznej. Divide et impera w krystalicznej postaci. Podziel wyborców, wygraj i rządź. 
Otóż, zajrzymy za flagę. Spytamy o przyczyny. Spytamy też o skutki. Po pobieżnej lekturze ulotek obydwu Panów odnoszę wrażenie, że niejednokrotnie w argumentacji spotykamy metodę: cel uświęca środki. Gdyby chodziło jedynie o dobro mieszkańców, sądzę, że to uświęcanie nie byłoby potrzebne. Może się mylę, trzeba więc dopytać. 
Przed chwilą, na jednym z naszych lokalnych portali, przeczytałem, że wymiana poglądów nabiera tempa, bowiem prezes Iwaszkiewicz już zdążył odpowiedzieć burmistrzowi. Jako że do wyborów coraz bliżej wydaje się, że wewnętrzna dynamika dialektyki zaczyna wchodzić w hiperbolę. Postaramy się, aby Panowie swoją polemikę byli łaskawi rozciągnąć także na mieszkańców. Przed flagą miejsca sporo. Może zdaniem członków i mieszkańców to dobro leży jeszcze gdzieś indziej, niż wydaje się dotychczasowym zawziętym polemistom? 

środa, 15 października 2014

II. Tylko pod tym znakiem...

Barwy – rzecz święta. Tak jest pomiędzy nami kibicami. Barwy zobowiązują, nakazują działania zgodne z normami wspólnoty, są nośnikiem jej godności. Kiedy widzimy stadion pełen ludzi, przykryty lasem flag, kiedy słyszymy śpiewany przez kilkadziesiąt tysięcy kibiców hymn, to czujemy jakiś skurcz w okolicach serca. A po 2:0 z Niemcami nadzwyczaj łatwo zamieniamy „ja” na „my”. Nawet po wczorajszym 2:2 ze Szkocją. 
Człowiek jest istotą społeczną. Potrzebuje identyfikacji ze wspólnotą, także w formie symbolicznej.
 I kultura masowa często eksponuje jej znaczenie. Flaga, hymn, godło zawsze podkreślają rangę wydarzenia. Swoją obecnością przywołują wartości wyższe, wykraczają poza sferę codzienności. 
Amerykanie są szczególnie związani ze swoją symboliką. Flaga przed domem to normalność, a w życiu publicznym jej obecność to oczywistość. Widać to także w filmie Clooney’a. Szczególnie poruszająca jest scena, gdy Morris przemawia do wyborców właśnie na tle flagi. I to jakiej. Jest wielka, wręcz totalna, wypełniająca wszystko. Słyszymy o rodzinie i żonie, która w domu dzierży stery. Wstęp jest milusiński, oswaja. Dalej leci już strategia - Nie będziemy wspierać bogatych, nie będziemy sponsorować wojny. Ropa to przeżytek, ekologia naszym domem przyszłości. W zasadzie nic imponującego, ale odpowiednio opakowane wywołuje na sali owacje na stojąco. 
W tym samym czasie, za flagą, odbywa się rozmowa Meyers’a z szefem kampanii, tu dominuje intryga z korupcją w tle. Otwartym tekstem dowiadujemy się o innej strategii prowadzącej do zwycięstwa. Jej istotą już nie jest rodzina i ekologia a kupowanie głosów i handel stanowiskami. Mamy więc dwie strategie. Przed flagą, dla ludu. I za flagą, dla lepszych tego świata. Tylko jedna jest prawdziwa. 
Najbliższe tygodnie zostaną zdominowane przez ludzi na tle flag. Musimy pamiętać, że kiedy cel uświęca środki, to nie wszystko jest złotem, co się świeci...cdn...

wtorek, 14 października 2014

I. Alea iacta est...

Po rzymsku powitał mnie starszy przyjaciel, gdy podjąłem decyzję o czynnym uczestnictwie w wyborach samorządowych. - Młody człowieku, skoro przekroczyłeś ten Rubikon, wstąpiłeś do mętnej wody, której nurt nie poddaje się żadnym cywilizowanym prawom, mam nadzieję, że masz wiedzę nie tylko o tym jak Cezar zaczął, ale i jak skończył. Polecam Idy. Idy marcowe. Te Clooney’a. Może jeszcze nie jest za późno.
Cóż, znam historię z Brutusem. I może właśnie dlatego, że znam, w żaden sposób nie dostrzegłem związku pomiędzy swoją sytuacją a prehistorią uprawiania polityki. Jednak ten złośliwy błysk oka, szyderczy ton głosu podszyty cynizmem, nie dawał mi spokoju. Starszy przyjaciel, satyr i erudyta, tym razem wyraźniej niż zwykle postawił akcent nad tym, co miał mi do przekazania. Tak, idy marcowe znałem. Ale nie te Clooney’a. 
Rzuciłem okiem. I warto było. Natychmiast pozbyłem się obaw, że jak już zostanę Cezarem, to niechybnie pojawi się jakiś Brutus. I marnie skończę z ostrym metalem między czwartym a piątym żebrem. Nie te czasy.
Bohaterem fabuły jest Stephen Meyers (w rolę przednio wcielił się Ryan Gosling), młody i zdolny, czasem wręcz błyskotliwy, prowadzi kampanię wyborczą kandydata na prezydenta Jankesów, gubernatora Mike’a Morrisa (przekonująca rola George Clooney’a). Niezbędnik naszego kochanego Prezydenta tak charakteryzuje postać bohatera: „Meyers nie jest nowicjuszem, wie że polityka to brudna gra, ale wciąż ma nadzieję że w środowisku wyrachowanych cyników jest także miejsce dla uczciwych ludzi, którzy chcą zrobić coś pożytecznego. Taki według niego jest Morris: przyzwoity, otwarty na ludzi facet, który ma szansę zmienić Amerykę na lepsze. Meyers angażuje się w działania wyborcze ze szczerej pasji.” (1) Punkt wyjścia dla Meyers’a jest przyzwoity. Na punkt dojścia narzucę zasłonę milczenia. Polecam film.
Przekaz starszego przyjaciela chyba zrozumiałem. Nie będzie antycznego Brutusa. Jak mawiał klasyk, historia dwa razy się nie powtarza. Nie poczuję chłodu metalu między żebrami. Inne czasy. W punkcie dojścia nie poczuję niczego. Jak Meyers będę chłodny, wręcz zimny, wyrachowany, automatyczny, być może skuteczny, i w konsekwencji, pozbawiony tego, co pozwala odczuwać. Jestem, więc rozgrywam, tyle zostanie z młodości po styku z polityką. 
Jednak już jest za późno. Kości zostały rzucone. Uwagi przyjaciela i narracja Clooney’a każą mi jednak pamiętać, że żaden cel nie uświęca środków...cdn...

wtorek, 7 października 2014

Pierwsze koty za płoty...

Najbliższa ciału koszula. Stąd ze wszystkich spraw, na tym blogu, sprawy rawskie zawsze będą na pierwszym miejscu.
Nie żyjemy jednak tylko w wymiarze lokalnym. Dla mnie wymiar regionalny również ma spore znaczenie. W końcu, ze względu na naukę, jestem związany z Łodzią. Kibicuję Widzewowi.
Łódzkie wydarzenia nie mogą, i nie są, mi obojętne. Dlatego też i dla nich znajdzie się tu miejsce.
Zagadnienia lokalne i regionalne często nie żyją same z siebie. Bywają pochodną wydarzeń ogólnopolskich. I takie tematy, wykraczające poza zakres lokalny i regionalny, także będą się tu pojawiać.
Za to sprawy sprawy Europy, świata i wszechświata, z pełną świadomością, i bez żalu, zostawiam sprawniejszym umysłom. Mogą występować incydentalnie i raczej ze względu na wolę piszących tu gości.
Terytorialnie rzecz została dookreślona. Przedmiotowo to będzie pewnie dominować historia. Historia związana z ziemią rawską, łódzką i polską.
Oczywiście blog to nie miejsce na sterylne naukowe rozprawy, zresztą na razie to dla mnie byłaby za wysoko zawieszona poprzeczka, toteż ta historia będzie się przenikać, często w sposób wybitnie potoczny, ze sprawami społecznymi czy politycznymi. Czy jakimikolwiek innymi, byle wystarczająco zbieżnymi z założonym tematem.
Zwróciłem się z prośbą do kilku osób, których poglądy sobie cenię, aby w miarę swoich możliwości, odwiedzili od czasu do czasu to miejsce i czynnie zaangażowali się dyskusję. Nawet wtedy, gdyby ich pióro było pozbawione litości w krytyce pod adresem wpisów gospodarza. I o to samo proszę osoby, które tu pojawią się całkiem przypadkowo. Każdy, kto zna mnie bliżej potwierdzi, że prawdziwą cnotą z pewnością nie jestem, mimo tego, uzasadnionej krytyki się nie obawiam.
Zawsze miło będę widział inicjatywę własną ze strony gości. Pomimo tego, że to blog autorski to dopuszczam możliwość zamieszczania tekstów „cudzych” o ile będą należycie skorelowane z wyżej przedstawionym celem bloga. I jeżeli taka sytuacja wystąpi, to godnie zniosę fakt, że pewnie będą to teksty ciekawsze od moich. Może chwilowo ego ucierpi, ale zyska blog, czytelnicy i dyskusja.
Na koniec, proszę wybaczyć, ale mam także pewne oczekiwania względem gości. I sprowadzają się one jedynie do poszanowania prawa do miłej dyskusji. Zachowanie zasady „ad rem” i zaniechanie „ad personam” będzie tutaj pilnowane.