10
kwietnia 2010 roku - sobota. Byłem wtedy uczniem II klasy Liceum
Ogólnokształcącego im. Marii Skłodowskiej-Curie w Rawie Mazowieckiej. W sobotni
poranek miałem kurs przygotowujący do egzaminu na prawo jazdy w Skierniewicach.
Nagle
w radiu pojawił się niepokojący komunikat o zdarzeniu w Smoleńsku. Doszło do
jakichś problemów z samolotem. Pierwsze wieści były niepokojące, ale nie
wskazywały na tragedię.
Dopiero
kolejne komunikaty radiowe wniosły większą dawkę niepokoju. Pojawiły się
pierwsze informacje o ofiarach śmiertelnych.
Gdy
wróciłem do domu już było wysoce prawdopodobne, że zginęli wszyscy uczestnicy
lotu. Czułem wielki smutek, 96 naszych rodaków zginęło w drodze na uroczystości
upamiętniające zamordowanych w 1940 roku polskich oficerów. Jakże
symboliczne.
Z
tego dnia przypominam sobie jeszcze krótki wywiad w godzinach
wczesno-popołudniowych w Radiu Victoria nawiązujący do dziejących się wydarzeń.
I to przejmujące poczucie, rosnącej z godziny na godzinę, budującej się wspólnoty
narodowej. To wszystko, co niemal natychmiast zaczęło się dziać na Krakowskim
Przedmieściu.
Był
w tym wszystkim i mój mały wymiar osobisty. W marcu 2010 roku uzyskałem tytuł
laureata Ogólnopolskiej Olimpiady Historycznej "Losy Polaków na Wschodzie po 17 września 1939".
W nagrodę otrzymałem od Prezydenta Lecha Kaczyńskiego zaproszenie na
uroczystość posadzenia dębów pamięci zbrodni katyńskiej. Uroczystość miała się
odbyć w ogrodach Pałacu Prezydenckiego. W poniedziałek, 12 kwietnia 2010 r.
Szybko
zrozumiałem, że to nie tylko historia. Że to ciągle jeszcze i teraźniejszość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz